Jakiś czas temu zebrało mi się na sentymenty i wspominki. Poniżej nieco chaotyczna lista utworów, które wywarły na mnie największy wpływ we wczesnej i tej nieco późniejszej młodości.
Michael Jackson - Earth Song
Ostatnio z przyjaciółmi rozmawiałem na temat najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa. Pojawił się też wątek muzyczny. Pierwszym utworem jaki pamiętam była ta właśnie piosenka. W sumie bardziej pamiętam teledysk, który leciał w kablówce niż samą piosenkę jednak to właśnie Michael Jackson był pierwszym wykonawcą którego poznałem. Miałem wtedy 4 lata.
Gotan Project - Last Tango in Paris
W moim domu nigdy nie słuchało się dużo muzyki, nie przywiązywano do niej specjalnej uwagi. Sam jako dziecko wręcz muzyki NIE LUBIŁEM. Kojarzyła mi się ona z nudnymi lekcjami w szkole podczas których smutna pani mówiła coś o nutach i kazała nam na siłę grać na flażoletach. Nie znosiłem tego. Pewnego dnia w TV - musiał być to festiwal w sopocie - usłyszałem koncert Gotan Project. Byłem zachwycony tym co tam usłyszałem. Kilka tygodni później pobiegłem na tragowisko na Bema (To był 2002 rok i o ściąganiu muzyki z internetu można było tylko pomarzyć) by kupić album "La revancha del tango" katowałem go w nieskończoność. Pierwsza świadoma muzyczna zajawka w życiu. Poza tym albumem słuchałem trochę muzyki klasycznej bo nie była hałaśliwa i głupia - a tacy wydawali mi się wtedy moi rówieśnicy.
Nirvana - Endless Nameless
Nirvanę pierwszy raz usłyszałem kiedy byłem w 1 klasie gimnazjum. Jako jeden z nielicznych outsiderów (nie znosiłem hip hopu), zaprzyjaźniłem się z kolegą w długich włosach. Ten pożyczył mi kiedyś parę płyt i kaset - Metallica, Nirvana i tego typu klasyki. Byłem do rocka nastawiony bardzo sceptycznie - nigdy go nie rozumiałem, jednak kiedy usłyszałem ten numer mój dotychczasowy ogląd świata runął. To było to! W tych dźwiękach odnajdowałem więcej emocji i autentyzmu niż w czymkolwiek czego słuchałem wcześniej. Od tego momentu wiedziałem, że chce grać na gitarze. Że chcę grać głośno i agresywnie.
Dezerter – Zmiany
Pośród kaset które dostarczył mi długowłosy kolega znajdowała się jedna kaseta Dezertera. Do znudzenia katowałem wszystkie piosenki traktujące o buncie i skorumpowanej polityce. Kilkanaście wściekłych numerów tej punkowej kapeli wychowało mnie w bardzo dużym stopniu za co jestem imniesamowicie wdzięczny!
Slayer - Born Of Fire
Poszukiwania brutalności w muzyce poprowadziły mnie w stronę surowego metalu konspiracyjnie poszukiwanego na wyprzedażach w zakurzonych graciarniach. Mój ulubiony sklep tego typu znajdował się w starym magazynie przy ulicy Ratajczaka (niestety dziś już nie istnieje). Cały tydzień czekałem by wydać tam na kasety bezwględnie oszczędzane kieszonkowe. Do dziś mam pudło pełne kaset thrash i death metalowych składów. Mój ulubiony zespół z tego okresu to Slayer - grali najszybciej i najostrzej. To właśnie riffów Slayera uczyłem się nieporadnie grać na swojej pierwszej gitarze. Po wizycie w kaseciarni zawsze maszerowałem do empiku przeglądać metalowe ziny. Fascynował mnie świat ciężkiej i brutalnej muzyki. Muzyki niedostępnej i nieakceptowanej.
Mayhem - Freezing Moon
Kolejnym levelem wtajemniczenia w arkana wiedzy o ekstremalnej muzyce było poznanie Mayhem. Jak można mieć 15 lat i nie kochać zespołu, którego historia usiana była tajemniczymi morderstwami i mrocznymi legendami? To właśnie w Mayhem znalazłem skrajną formę muzycznej agresji. W tym czasie założyłem z długowłosym kolegą swój pierwszy zespół - nazywał się Chimera - chcieliśmy być jak Mayhem, chociaż wiedzieliśmy, że to niemożliwe. To było kompletnie nieduolne granie opierające się na strasznie szybkiej perkusji zaprogramowanej w midi, grafomańskich tekstach o cierpieniu i moim krzywym graniu na gitarze. Zagraliśmy nawet na jakimś gimnazjalnym konkursie. Graliśmy cover "Freezing Moon" z umalowanymi gębami i wściekłością w oczach. Dostaliśmy wyróżnienie.
Joy Division - 24 Hours
Nie pamiętam momentu w którym usłyszałem Joy Division jednak z pewnością była to pierwsza klasa liceum. Chyba znudziło mi się słuchanie w kółko black metalowej sieki, która stawała się dla mnie coraz bardziej wtórna i karykaturalna. Szukałem czegoś nowego. Ian Curtis z depresją w każdym wyśpiewanym słowie był czymś czego wtedy potrzebowałem. Joy Division wydawało mi się wtedy takie dostojne i eleganckie.
Pixies - Gigantic
Pixies poznałem przez zupełny przypadek. Kolega z liceum podrzucił mi płytę z różnymi kawałkami, które lubił. Było tam pare numerów Pixies. Od razu mi się spodobały - były tak bardzo inne od tego co słyszałem do tej pory, że z miejsca zakochałem się w tych słodko-kwaśnych, smutno-wesołych hymnach młodości. Od tego momentu wiedziałem co jest w muzyce najlepsze. To właśnie delikatna granica między melancholią a radością brzmi najpiękniej. Granie metalu rzuciłem w kąt.
Foals - Ballons
Kiedy dowiedziałem się, że to co grają Pixies nazywa się indie rockiem, od razu chciałem wiedzieć wszystko na temat tej muzyki. Jak wiadomo "indie rockiem" można nazwać teraz wszystko co nie jest metalem lub hardcore punkiem - tak też trafiłem na ten kawałek - był na jakieś "indie liście przebojów". Bardzo polubiłem debiut Foals, który urzekł mnie jako gitarzystę. Nigdy nie słyszałem takiego stylu gry. Bez przerwy katowałem całe Antidotes od początku do końca zachodząc w głowę jak oni to robią, że brzmią tak bardzo INACZEJ od tego co słyszałem do tej pory.
Sonic Youth - Bull in the Heather
Pisałem kiedyś na tym blogu o tym jak ważną płytą jest dla mnie "Experimental jest Set Trash No Star". Pierwszy kontakt z muzyką Sonic Youth był przeżyciem które w największym stopniu zmieniło moje życie, moją percepcję rzeczywistości, wrażliwość - wszystko co ważne. Pisałem, że wspaniałość tego doznania mógłbym porównać tylko z pierwszymi pocałunkami albo pierwszymi wakacjami z dala od rodziców. To zbyt subtelne by o tym pisać.
James Chance & The Contortions - Dish It Out
Niedługo po tym jak usłyszałem Sonic Youth zabrałem się za bardziej abstrakcyjny i ekspresyjny styl gry na gitarze. Chciałem brzmieć maksymalnie bezpośrednio, z pominięciem melodii która czesto wydawała mi się niepotrzebnym przeżytkiem - trochę tak, jak niepotrzebne są kwieciste firanki w oknach. Szukałem muzyki, która brzmiała prawdziwie - trafiłem na składankę No New York, na której znajdowały się nagrania nowojorskich zespołów z wczesnych lat 80, które zaliczały się do nurtu No Wave. Zafascynowały mnie surowe dźwięki i nieszablonowe struktury. Te kilkanaście chaotycznych kompozycji ilustrowało brudną rzeczywistość w skrajnie rzeczywisty sposób.
Sonic Youth – The Diamond Sea
Jeden z najbardziej poruszających utworów w historii muzyki. Pozornie banalna piosenka z onirycznym tekstem, powoli obrastająca w powyginane, ostre dźwięki, które nie są niszczycielskie, są z innego świata. W połowie utworu rozpoczyna się fenomenalny transowy jam - gdy go słucham moja dusza chce opuścić ciało. Pierwszy raz słyszałem ten utwór kiedy pewnego razu zwiałem ze szkoły by jeździć tramwajem z pętli do pętli słuchając muyzki. Był świt.
Belong - October Language
Ten utwór przypomina mi o licealnych nostalgiach. Dziewczynach idealizowanych do abstrakcyjnej przesady, o wieczornych tułaczkach z kolegami gdzieś na skraju miasta. Nie odbieram tych dźwięków jako dosłownie bardzo-smutnych. Belong brzmi raczej jak uczucie tęsknoty, delikatnej nostalgii. Jak myśl, która przeskakuje przez głowę gdy miniesz miejsce w którym zdarzyło się coś ważnego dla Twojej prywatnej mitologii.
The Psychic Paramount - Para 5
Moja ulubiona metoda na odsłuch świeżych płyt, wokół których unosi się aura gęstej tajemniczości (są takie płyty, których geniusz wyczuwa się intuicyjnie przed przesłuchaniem), polega na położeniu się plackiem na ziemi i ufnym słuchaniu w bezruchu każdego dźwięku, który płynie do mnie z głośnika przez cały czas trwania albumu. Nikogo nie może być w domu, telefon musi zostać wyłączony. Umysł musi być czysty. Jakże trudno teraz o to by znaleźć taką wolną godzinę! Dwa lata temu udało mi się jednak taką chwilę znaleźć. Doznałem. Cudowna płyta - miałem szczęście zobaczyć ich na Offie w 2010 roku.
My Bloody Valentine - Soon
Cała muzyka My Bloody Valentine jest dla mnie hołdem na cześć młodzieńczego niewinnego romantyzmu. Rowerowych wycieczek, późno-nastoletniej niepewności, delikatnego rozedrgania. Dużo czasu zajęło mi zanim zrozumiałem istotę tej muzyki. Jeśli nie lubisz My Bloody Valentine to znaczy, że słuchasz tego zespołu w zły sposób. Nie ma innej opcji. Siedź i słuchaj więcej, aż zrozumiesz i nic już nie będzie takie same. Właściwie to powinienem był tu wrzucić całe Loveless.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz