piątek, 29 lipca 2011

Nowości #2

Battles - Gloss Drop 9/10



Czy Battles zwyciężyli w bitwie z samymi sobą?

Jednoznacznie tak, chociaż trzeba zaznaczyć, że styl zespołu nie uległ rewolucji mimo odejścia Tyondai Braxtona. Cały czas mamy do czynienia z bardzo charakterystycznym, barwnym math-rockiem. Styl gry zespołu polega na nakładaniu na siebie kolejnych "warstw" rytmicznej gmatwaniny. W ten sposób powstają bardzo złożone, piętrowe konstrukcje, pozwalające wyłapywać masę szczegółów dopiero po kilku przesłuchaniach. Moją ulubioną cechą tego albumu jest jego radosny nastrój i wylewająca się z głośników pozytywna energia. Nieczęsto bowiem się zdarza, żeby matematyczny chaos brzmiał tak beztrosko i optymistycznie. Kolejnym atutem jest zadziwiająca zwiewność z jaką wybrzmiewają kolejne połamane synkopy - dużo w tym graniu inspiracji etnicznymi, afrykańskimi rytmami. Wielkim plusem są też bardzo udane featuringi (dla mnie wygrywają Matias Aguayo oraz Kazu Makino). Singlowe "Ice Cream" to absolutnie porywający numer z perfekcyjnym teledyskiem (ej, nakręcił ktoś w tym roku coś lepszego?). Poza "Ice Cream" moim ulubionym utworem jest bajkowe i abstrakcyjne "Inchworm".

Gloss Drop to bardzo udany album, który udowadnia, że przed muzyką gitarową stoi jeszcze mnóstwo możliwości.
Materiał zawarty na płycie jest niezwykle złożony i poplątany - jednak nie ma w tej muzyce silenia się na bycie dziwakiem. Oni naprawdę tak czują dźwięki, nie słyszę w ich graniu chłodnej kalkulacji, a raczej spontaniczną radość.

The Men - Leave Home 8/10



Druga płyta Nowojorskich Noise-Rockowców nosi tytuł Leave Home - taki sam jak druga płyta Ramones. Czy coś łączy oba zespoły? Chyba tak - prostota i energia.

The Men to jedna z moich ulubionych noise-rockowych kapel z Brooklynu - śledzę ich dokonania już od dłuższego czasu, bowiem pierwsza płyta Immaculada była materiałem ponadprzeciętnym. W swoim graniu The Men łączą bardzo wiele inspiracji, przede wszystkim brudny shoegaze (rejony Skywave) z prymitywnym black metalem (Celtic Frost, Darkthrone) i drone'owo-ambientowymi wstawkami. Wydaje się, że to inspiracje bardzo odległe - jednak pozory mylą. Podstawową rzeczą jaką trzeba zrobić słuchając muzyki tego nowojorskiego zespołu jest maksymalne rozkręcenie głośników. Tylko wtedy można poczuć, o co w tej muzyce naprawdę chodzi. Każda piosenka z tej płyty chce wyjść z głośników, uderzyć nas w twarz i wyzwać do bójki.

Leave Home ma w sobie coś pierwotnego, co zawsze bardzo ceniłem w muzyce. Może chodzi o powszechnie deprecjonowany przez "poważną krytykę" rockowy autentyzm. Album kipi od zwierzęcej wściekłości i punkowej spontaniczności. Słychać, że The Men to raczej niezbyt weseli goście którzy we wspólnym hałasowaniu widzą coś więcej niż hobby. To nie jest muzyka rozrywkowa.

Na szczególne wyróżnienie zasługują otwierający "If You Leave", niezwykle brutalny "Think", całkiem optymistyczne, instrumentalne "Shittin' With the Shah" oraz utwór ostatni - "Night Landing" brzmiący jak umorusany błotem krautrock. Leave Home nie jest albumem dla każdego. Jeśli jednak cenicie w muzyce przede wszystkim energię i spontaniczność to krążek właśnie dla was.

Vivian Girls - Share The Joy 8/10



Czy dziewczynom z NYC udało się podzielić z nami radością z grania?

Kariera Vivian Girls to dosyć ciekawy przykład na to, jak mocno blogosfera jest w stanie oddziaływać na rzeczywistość. Czy gdyby nie Internet, to dowiedzielibyśmy się tutaj - w dalekiej Polsce o tym, że trzy dziewczyny z Nowego Jorku grają po piwnicach urocze noise-popowe piosenki? Pewnie nie. Cała moja sympatia dla Vivian Girls wynika z faktu, że słuchając ich muzyki mamy wrażenie, że oto grają nasze koleżanki z okolicy, które właśnie podesłały nam jakieś nagranie z próby. A jak tu nie lubić koleżanek, które grają na gitarach i śpiewają teksty takie jak "i don't wanna be like the other girls, i don't wanna lose myself". Fałszowanie Cassie Ramone i kiepska gra na gitarze zamiast wkurzać jest w swojej nieporadności całkiem sympatyczna. Jak więc mógłbym w ich przypadku narzekać na słabe brzmienie albo warsztatowe niedociągnięcia. Niektórzy zbulwersowani będą krzyczeć "Panie, to nudne jest po prostu!". Cóż, jakimś dziwnym trafem nie umiem się nudzić przy ich muzyce, melodie, które produkują dziewczyny, są naprawdę niesamowicie chwytliwe - już po pierwszym przesłuchaniu można zapamiętać kilka charakterystycznych motywów. To z całą pewnością rzadko spotykana ostatnio cecha.

Z kronikarskiego obowiązku warto odnotować, że Vivian Girls mają nową perkusistkę, z którą nagrano ostatnią płytę. Jest to Fiona Campbell. Ali Koehler przeszła do Best Coast. Nie zmieniło to jednak w szczególny sposób brzmienia zespołu. Na wyróżnienie zasługują singlowe "I Heard You Say", świetne "Dance If You Wanna", "Lake House" ze względu na środkową część, znane już wcześniej z b-side’a "Death" (chórek w 1:02 niszczy) i kończące – shoegaze’owe wręcz "Light In Your Eyes".

Sorry, jeśli nie lubicie tych dziewczyn, to znaczy, że nie macie serca.


Teksty pierwotnie napisane dla bloga fuckyouhipsters.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz